No muszę to przyznać otwarcie, pofolgowałam sobie! Półtora tygodnia w Polsce, a ja się zachowywałam, jak spuszczona ze smyczy, tyle że sama się do tego drzewa uwiązałam :) Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem na żadnej restrykcyjnej diecie, nie katuję siebie, Pana Męża też nie. Jem zdrowo i smacznie, na ogół… bo w tej Polsce to wszystkie ciasta jakieś takie bardziej pachnące, tosty same właziły mi do ust, nie mówiąc o lodowych deserach… Tylko nie zaczynajcie czytać na głodnego i nie chcę słyszeć, że nie ostrzegałam! Przed Państwem bardzo luźny wpis lifestylowy, czyli dużo jedzenia i trochę wnętrz, zero tekstu – w sam raz na sobotę :)
Na pierwszy rzut idzie Sosnowiec. Wiem wiem, że już Wam kiedyś pisałam o kawiarni Abadaba, ale muszę jeszcze raz, bo są zajebiści. Desery powalają mnie na kolana, kawa jest cudowna, ale najważniejszy… klimat. Uwielbiam tam kończyć każdy wypad do centrum.
Czy w domach Waszych mam/babć/dziadków też można znaleźć takie wiekowe bibeloty?
W Katowicach z kolei, przy Placu Wolności 9 mieści się niewielka kawierenka Bellmer Cafe – podają tam jedną z lepszych kaw, jakie miałam okazję pić w naszym cudnym kraju. Do kawy odpowiednie śniadanko – naleśniki z konfitiurą, ale nie bylejaką, bo wiśniowo-bazyliową. Pychota, tylko czas oczekiwania kosmiczny. Kawiarnia posiada też kilka opcji dla wege mianiaków :), próbowałam wegańskiej tarty creme brule… obłędna!
O, a tam gdzie Pan Łoś, jadłam pyszne pierogi ruskie, ale oczywiście nie pamiętam ulicy, ba, nawet nazwy tej knajpki*! Jakby ktoś coś, podpowiedzcie proszę, to także Katowice. Jest to kolejne miejsce, gdzie roślinożercy znajdą dla siebie kilka pozycji w menu.
W Żorach jadłam coś wspaniałego… najlepszego burgera ever. Jeśli tylko będziecie mieć okazję, wpadajcie do Zymftu; ja już osobiście wysyłam listy miłosne z tęsknoty za tym grillowanym mięchem.
W Pawłowicach zajadałam się pierwszymi truskawami tego roku, robiłam zakupy, które ostatecznie spełzły na niczym, oglądałam House of Cards i… byłam na pierwszym w życiu meczu hokeja! Fajne to. Zwłaszcza, jak się tłuką.
Zróbmy sobie małą przerwę od jedzenia i przenieśmy do Stolicy. Pozwólcie się ugościć w niewielkim, industrialnym LoftHotel Przychodnia:
Zakochałam się w tych krzesłach, ale nie zmieściły mi się do podręcznego.
A tutaj sobie siedziałam i pisałam dla Was relację z Gali Blog Roku ;]
Nim spłynie na nas cały miód i orzeszki, muszę poubolewać, że mi kilka fajnych spotkań nie wypaliło. Paula (hipochondryczko ty!) się rozchorowała, Alina udawała zajętą, Monice jakoś strasznie zaczęło nagle zależeć na edukacji, a z Dorotą.. cóż, tym razem ja zawaliłam. Chyba nie da się wszystkiego zawsze ogarnąć na tip-top, ale sytuację uratowała Kasia i Patryk! Kochani zabrali nas na jedzenie do Turka (mają coś więcej niż kebaby!), kina i jeszcze mieli ochotę na wspólny deser.
Wszyscy Warszawiacy pewnie znają i lubią, ale dla potencjalnych przyjezdnych przytaczam info, o bardzo fajnym, iście francuskim miejscu, na śniadanie: Charlotte. Urzekł mnie klimat i smak prawdziwego soku pomarańczowego. Chcę taki lokal pod domem, kto mi taki otworzy? :)
Spodobała mi się Warszawa, choć miałam okazję jedynie rzucić okiem – trzy dni, w tym jeden spędzony na warsztatach i gali, to naprawdę niewiele czasu. Moje duże oczy mnie zawiodły, nie udało mi się za wiele zobaczyć… Wnioski? Musimy lecieć znowu, tylko gdzie ta wiosna? :)
[readolog_alert type=”alert-warning” ]Wszystkie zdjęcia zostały wykonane telefonem, obrobione w Candy Camera; korzystałam głównie w dwóch filtrów: sugar gold i champagne.[/readolog_alert]
PS W Banku świeże mięsko!
* – Dobra Karma
Mmm… Zrobiłam się głodna ;)
ależ miła i smakowita relacja! ;)
Z łosiem to Dobra Karma, a creme brulee to nie tarta, ale zgadzam się, że była pyszna :P
Już zrobiłam apdejta, dzięki! A co do tarty – Ty się zawsze czepiasz takich szczególików :) A poważnie, przy następnym spotkaniu w Kato znowu musimy tam się wybrać!
A ta kawa to Ci tak smakowała, bo była z mlekiem sojowym – powinnaś z tego wyciągać pewne wnioski. :P
Ślinka cieknie na widok takich pysznych zdjęć… :)
Bardzo dziękuję za czarny PR i zrobienie ze mnie przebrzydłego kujona! :D
Do usług psze pani!
;)
Ile pyszności i ciekawych miejsc! :)
Charlotte? Chleb i wino? Jeśli tak to wpadnij do nich do Krakowa- cudna piwnica z zapachem upieczonego chleba zawsze w powietrzu. Jeśli nie, to też wpadnij do Krakowa ;)
Intensywnie i smacznie było w kraju. Ja tęsnię od ponad 11 lat, nieustająco, za Polską, a ten wpis boleśnie (acz smacznie i pięknie) mi o tym przypomniał – no i nie wiem czy Ci dziękować, zazdrościć czy mieć żal :*
Podoba mi się klimat zdjęć:)
Chyba źle podlinkowałaś bloga Dorotki, bo przekierowuje na jakiś błąd:)
Jejku studiuję w Sosnowcu, mieszkam w Żorach, a Ty mi tu mówisz, że chodzisz do Abadaby – którą uwielbiam i jesz w Zymfcie (tam się jeszcze nie wybrałam). Z żorskich miejscówek kocham i polecam naszą herbaciarnię, ale pewnie też już tam byłaś. :)
a pokierujesz do tej herbaciarni? Bo po zamknięciu Wall Street nie mam gdzie robić wypadów z mężem :(
Na rynku musisz wejść w ulicę na której znajdowała się Green Pizza, Zapiecek i Killer (chyba tak się to nazywało). Tam jest też wszystko po 4 zł ;p No to pod koniec tej ulicy po prawej stronie jest herbaciarnia. Sklep i kawiarnia. :)
dzięki śliczne! wykorzystam przy najbliższej okazji :)
No to następnym razem musimy razem wypić tam herbatkę!
Oj jestem za! Będę pamiętać. :)
JKH grało w Pawłowicach? Wstyd się przyznać, bo drużyna z mojego miasta, a ja w życiu na żadnym meczu nie byłam… w przeciwieństwie do siatkówki :D i gdzie tam można takie cudowne truskawki zjeść, nie wspominając o zakupach? :)
Zdjęcia boskie, a hotel mega!
Zymft to nasza ulubiona miejscówka w naszym mieście ;) A nastepnym razem kiedy zawitasz w Żorach zapraszam na kawę do mnie ;) Mówią, że najlepsza w okolicy :P
Bardzo chętnie! :)
Lubię chodzić do Bellmer Cafe i Dobrą Karmę też znam. Do Sosnowca mi nie po drodze, ale często bywam w Żorach, więc będę musiała spróbować.
Dobrze, że ostrzegłaś! Przerwałam czytanie, zjadłam coś i wróciłam! Same zdjęcia bym jadła, a Charlotte jest też w Krakowie i uwielbiam tam wpadać! <3
Warszawa to miejsce, do którego chyba najbardziej lubię wracać! Z każdą kolejną podróżą czuję się tam coraz bardziej jak w domu :]
Ach, te kawy, ciastaka, gorace herbaty! Na nie zawsze jest czas w Polsce!
faktycznie, dawno nie widziałam wpisu tak nasyconego jedzeniowo ;)
Następnym razem się uda, zobaczysz! :)
Jestem przekonana, że tak!
Następnym razem jak przyjedziecie to musimy chociaż zbić piątkę w Warszawie :)
zabijasz nie tymi slodkosciami na fotach. ale wiem o czym pisesz w pl zawsze wszytsko lepiej smakuje i wyglada na talerzu. tez mieszkam za granica i jak jestem w rodzinnym zabrzu to az mi sie uszy trzesa na widok napoleonki :D